Po skończonym zwiedzaniu przyszedł czas na powrót do góry… To była dopiero męczarnia, szczególnie przy tak mocnym słońcu! Straciliśmy chyba z 10 tysięcy kalorii
:) Kolejnym naszym celem było Alghero. Miasto robiące duże wrażenie, zbudowane zupełnie inaczej niż inne, pewnie dlatego, że było na początku było to miejsce przesiedlenia Katalończyków. Do najładniejszych zabytków należą katedra Santa Maria oraz fortyfikacje ciągnące się wzdłuż wybrzeża. Znajduje się tam także Chiesa Santa Barbara czyli Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Znanym i najlepszym sposobem na zwiedzanie jest chodzenie ślepo po uliczkach – zawsze można znaleźć coś ciekawego
:) My postanowiliśmy przy okazji zjeść pyszne włoskie lody.
Chiesa Santa Barbara Katedra Santa Maria
Uliczki Alghero Po około godzinie błąkania się po Alghero ruszamy dalej. Niestety godzina jaką pokazuje nam zegar nie nastraja nas optymistycznie – jest już 17:00, a na mapie mam zaznaczone jeszcze wiele miejsc, które chcemy zobaczyć. Musimy zadecydować na czym nam najbardziej zależy, przez co wyrzucamy z trasy Porto Torres, Muzeum Korka oraz Capo del Falcone (zaznaczone na czerwono na mapce) i jedziemy prosto do Castelsardo – twierdzy założonej na początku XII wieku, mieszczącej się na pięknym wzgórzu. Po drodze mijamy ładne miasteczka: Sennori i Sorso, ale niestety nie mamy czasu się zatrzymać. W Castelsardo zrobiliśmy tylko szybki rzut oka na panoramę i pojechaliśmy do Santa Teresa Gallura drogą ciągnącą się wzdłuż wybrzeża. Do Santa Teresa dojechaliśmy około 19:00, słońce powoli zachodziło, a my czuliśmy niesamowity głód. Pomimo tego namówiłam mojego faceta, abyśmy pojechali na latarnię póki jest jeszcze jasno (zgodził się, ale bardzo niechętnie). Latarnia wygląda jak każda inna, ale z tamtego miejsca można zobaczyć francuską Korsykę, jest to najbardziej wysunięta na północ część Sardynii. Gdzieś między miasteczkiem a przylądkiem Capo Testa znajduje się wieża strażnicza i Rzymskie kolumny. My ich nie znaleźliśmy… Na przylądku Latarnia Korsyka z daleka Gdy już zjedliśmy w pobliskiej pizzerii na dworze było całkiem ciemno. Wiedzieliśmy, że to koniec na dziś i wracamy do Olbii. Pozostał lekki niedosyt, z racji tego, że nie zobaczyliśmy podobno pięknego archipelagu wysp La Maddalena – ale jest nadzieja, że w takim razie kiedyś tam wrócimy.
Super zdjęcia..ja też byłem na sardynii 14-18.05 tylko,że w Alghero ale nie zebrałem się jeszcze na napisanie relacji
:)
Dziękuję, a jak temperatura wody w tamtych okolicach? Można było się kąpać?
Dziękuję wszystkim, którzy śledzą moją relację i zapraszam na ostatnią część
:)
Dzień 5 – „Chesse’em all” Kolejny dzień i kolejne obowiązki… O godzinie 10:00 musieliśmy zwrócić samochód do wypożyczalni, ale przed tym trzeba było go zatankować i ogarnąć. Zwrot samochodu odbył się bez problemów, pani z wypożyczalni sprawdziła środek, paliwo, popatrzyła na pandę i powiedziała „ok”. Tego dnia chcieliśmy pojechać autobusem do Porto Rotondo na plażę, ale z racji zimowego rozkładu jazdy musieliśmy czekać aż do 12:48. Czas pomiędzy oddaniem samochodu, a wyjazdem autobusu spędziliśmy kupując jedzonko na plażę i jedząc drugie śniadanie na balkonie. Podczas jedzenia patrzymy na ogródek obok a tam żółw
:D i drugi! Pierwszy raz widzę żółwie na wolności
:D Gdy już nadszedł czas wyjazdu poszliśmy na przystanek i po 20 minutach jazdy znaleźliśmy się w podobno bardzo obleganym przez sławnych ludzi Porto Rotondo. Miasteczko na pewno jest bardzo urokliwe, ale tylko w sezonie, poza nim nie ma tu czego szukać, wyglądało jak miasto duchów. Niestety do plaży pozostał jeszcze kawałek, który w sezonie można pokonać lokalnym autobusem. My postanowiliśmy przejść się po porcie i pojechać autobusem w drugą stronę, czyli do Porto Istana na południe od Olbii. Porto Rotondo Porto Rotondo Mozaika "łańcuch żywnościowy Wieża kościoła San Lorenzo Porto Rotondo
Po drodze zobaczyliśmy, że przejeżdżamy obok plaży Le Saline – szybka decyzja: to będzie miejsce, gdzie spędzimy słoneczne popołudnie. Tak jak się obawialiśmy wiało, ale nie na tyle żeby nie można było się opalać
:) Le Saline Le Saline Le Saline
Po kilku godzinach leżenia przyszedł czas na spacer. Wymyśliłam że możemy pójść plażą do Porto Istana. Niestety w pewnym momencie doszliśmy do laguny, która była na tyle głęboka, że nie mogliśmy pójść dalej. Le Saline Le Saline Le Saline Le Saline Le Saline
Podczas drogi powrotnej spotkaliśmy faceta na koniu jeżdżącego po plaży. Na początku myślałam, że mam jakieś halucynacje od słońca, ale koleś jeździł od lewej do prawej bez siodła przy samej wodzie. Na przystanek przyszliśmy chwilę przed odjazdem autobusu do Porto Istana, który chwilę potem miał wracać do miasta. Mieliśmy wybór, albo spędzimy tam 10 minut albo 3 godziny… Oczywiście wybraliśmy tą pierwszą opcję, bo było już dość późno. Plaża w Porto Istana jest bardzo urokliwa, mieści się przy małej zatoczce. Fani opalania się w cieniu znajdą tam miejsce pod drzewkiem, jednak trzeba uważać bo w sezonie plaża jest bardzo zatłoczona. Plaża Porto Istana Plaża Porto Istana
Po powrocie, jak zawsze, udaliśmy się do ulubionej restauracji La Sosta, gdzie tym razem zdecydowaliśmy się na gnocchi z sosem pomidorowym oraz tortellini z serem. Oba dania były pyszne. Po długich namowach udało mi się namówić Karol na deser. Zamówiliśmy tiramisu oraz tajemniczy seadas. O ile tego pierwszego nie trzeba nikomu przedstawiać, o tyle seadas jest dość ciekawym przeżyciem kulinarnym. Jest to ciastko zapiekane z serem owczym w środku, podawane na słodko. Niestety oprócz słodkości nie czuje się tam praktycznie żadnego smaku. Mój ukochany ciężko mordował tą potrawę, a na koniec powiedział, że po powrocie zamieni się w kostkę sera.
Dzień 6 – „ho ho ho merry X-mas” Najgorsze w majowym wyjeździe na Sardynie są rzadko kursujące autobusy i pociągi. Znów musieliśmy czekać prawie do 13:00, aby tym razem pociągiem udać się do Golfo Aranci, od którego dzieliło nas jedyne 20 km. Jest to znana miejscowość wypoczynkowa i rybacka. W porcie (podobno) można kupić świeże ryby, ośmiornice i inne smakołyki
:) Nie marnując czasu na głupoty rano poszliśmy zobaczyć romański kościół San Simplicio, który z rąk papieża Jana Pawła II otrzymał tytuł bazyliki. Znajduje się ona naprzeciwko dworca w Olbii i jest to najważniejszy zabytek religijny w tej części Sardynii. Przed bazyliką jest duży plac oraz taki sam kościół w pomniejszeniu. kościół San Simplicio kościół San Simplicio kościół San Simplicio miniaturka kościoła
Po podróży pociągiem do Golfo Aranci nie byłam w stanie uwierzyć w to wszystko co przeczytałam w przewodniku. Po wyjściu z pociągu zobaczyliśmy dworzec, działki i wiadukt wysoki na 20 metrów, przykrywający swoim cieniem wszystko. Jak się okazało dworzec jest oddalony od centrum, przez co na pierwszy rzut oka nie widać żadnych ludzi i rozrywki a jedyny klimat jaki można poczuć to klimat portu towarowego. Nie zważając na pierwsze wrażenie mieliśmy cel do zrealizowania - przylądek Capo Figari, do którego droga prowadzi w okolicy dworca. Po raz kolejny uratowała nas nawigacja, bo totalnie nie wiedzieliśmy, gdzie mamy iść. Nie wszystkich ucieszy fakt, że nie da się tam dojechać samochodem, trzeba go zostawić na parkingu i iść pieszo bądź jechać rowerem. To właśnie dzięki temu można to miejsce nazwać oazą przyrodniczą. Po drodze patrząc w stronę morza widzimy zbiorniki hodowli ryb. Podobno w tych okolicach można zobaczyć delfiny (trzeba popłynąć w rejs statkiem, który odpływa z głównego portu o 17:00). Na przylądku znajdują się dwie piękne plaże: Cala Moresca i Cala Greca. Niemiłą niespodzianką jest to, że piękniejsza z nich (Cala Greca) jest zamknięta z powodu osunięcia terenu. Nie wiem, czy uda im się to naprawić do rozpoczęcia sezonu. Naprzeciwko Cala Moresca widzimy wyspę Figarolo, na której mieszkają muflony (chyba, że to kolejna ściema, tak jak inne zwierzęta
:)) Dworzec Golfo Aranci Kościół w Golfo Aranci Dworzec Golfo Aranci Hodowla ryb Figarolo Cala Greca Cala Greca Cala Moresca
Obok Cala Moresca znajduje się brama, przez co ma się wrażenie, że już dalej nie można iść. Wręcz przeciwnie, to dopiero tam zaczyna się piękno natury i tutejsze atrakcje. Idąc kawałek dalej mamy do wyboru cztery drogi: na zamek (3 km pod górę), na cmentarz angielski (kilkaset metrów), na bunkry (również kilkaset metrów), do Su Canale (nie zdążyliśmy tam pójść, więc nie wiemy, co to jest, odległość: 1,65 km). Z racji mocnego słońca i małej ilości czasu wybraliśmy drogę na cmentarz oraz bunkry. Pierwszym przystankiem był cmentarz, którego nazwa wywodzi się od idei, że ciała tam leżące należą do angielskich marynarzy z wraku statku. Tak naprawdę tylko jeden (największy z nich) należy do angielskiego marynarza, natomiast cała reszta to groby włoskich żeglarzy, których ciała tam znaleziono. Obok, pomiędzy dwoma górkami znajduje się kamienista zatoczka. Brama przy Cala Moresca Capo Figari Cmentarz angielski Zatoczka przy cmentarzu
Kolejnym celem był bunkier. Można na niego wejść, dzięki czemu podziwialiśmy okolicę z bardzo dobrego miejsca. W słoneczny dzień widać oddalony o kilkaset kilometrów kontynent. Całe Capo Figari to bardzo dobre miejsce na trekking.
temperatura wody była podobna jak w Bałtyku w lipcu
:) można się kąpać, ale przeszkadzał zimny wiatr. Ja mimo wszystko za każdym razem zanurzałam nogi i raz się kąpałam
:)
ssavyer napisał:Super relacja !Można wiedzieć z jakiej firmy braliście samochód ?
;)Autonoleggio Sardinya, oto stronka http://www.autonoleggiosardinya.it/ - w Olbii mają siedzibę tylko na lotnisku, ale mają również w innych miastach
:)
HejŚwietna relacja!Ja byłem już trzykrotnie na Sardynii. Żałuję, że pogoda Was nie rozpieszczała, bo nie poznaliście prawdziwych uroków Sardynii.Polecam Sardynię jesienną porą.Moje dotychczasowe wizyty na wyspie zawsze odbywały się w październiku lub na przełomie września i października. Pogoda jest jeszcze letnia, a ludzi prawie w ogóle nie ma...Tutaj moje foto-relacje:http://www.wiktor.ch/sardynia-2013/http://www.wiktor.ch/sardynia-2012/http://www.wiktor.ch/sardynia-2011/PozdrawiamWiktor
wict0r napisał:HejŚwietna relacja!Ja byłem już trzykrotnie na Sardynii. Żałuję, że pogoda Was nie rozpieszczała, bo nie poznaliście prawdziwych uroków Sardynii.Polecam Sardynię jesienną porą.Moje dotychczasowe wizyty na wyspie zawsze odbywały się w październiku lub na przełomie września i października. Pogoda jest jeszcze letnia, a ludzi prawie w ogóle nie ma...Tutaj moje foto-relacje:http://www.wiktor.ch/sardynia-2013/http://www.wiktor.ch/sardynia-2012/http://www.wiktor.ch/sardynia-2011/PozdrawiamWiktorDzięki za opinie i za radę
:) mam nadzieję, że jeszcze kiedys będe miała okazję się tam znaleźć, może faktycznie spróbuje w październiku.A Twoje zdjęcia są wspaniałe, jak szukałam informacji o Sardynii to trafiłam na Twoją stronę
:)
Swietna relacja i piekne zdjecia:) w tych plazach mozna sie zakochac
:) Bylam kiedys na Sardyni ale niestety za krotko zeby zobaczyc tyle co ty. Teraz widze ze musze tam wrocic
:)
jacob94 napisał:Zdjęcia zacne
;) Ale chyba machnęłaś się w podsumowaniu bo mi wyszło ok. 1850zł/os z sumy wymienionych punktów.Masz rację, nie wiem jak ja to policzyłam
:)Wintermute napisał:czy tylko ja nie widzę zdjęć??u mnie działają, jak nie widzisz to polecam zobaczyć na moim blogu
:)Dzięki wszystkim za miłe opinie
:)
Po skończonym zwiedzaniu przyszedł czas na powrót do góry… To była dopiero męczarnia, szczególnie przy tak mocnym słońcu! Straciliśmy chyba z 10 tysięcy kalorii :)
Kolejnym naszym celem było Alghero. Miasto robiące duże wrażenie, zbudowane zupełnie inaczej niż inne, pewnie dlatego, że było na początku było to miejsce przesiedlenia Katalończyków. Do najładniejszych zabytków należą katedra Santa Maria oraz fortyfikacje ciągnące się wzdłuż wybrzeża. Znajduje się tam także Chiesa Santa Barbara czyli Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Znanym i najlepszym sposobem na zwiedzanie jest chodzenie ślepo po uliczkach – zawsze można znaleźć coś ciekawego :) My postanowiliśmy przy okazji zjeść pyszne włoskie lody.
Chiesa Santa Barbara
Katedra Santa Maria
Uliczki Alghero
Po około godzinie błąkania się po Alghero ruszamy dalej. Niestety godzina jaką pokazuje nam zegar nie nastraja nas optymistycznie – jest już 17:00, a na mapie mam zaznaczone jeszcze wiele miejsc, które chcemy zobaczyć. Musimy zadecydować na czym nam najbardziej zależy, przez co wyrzucamy z trasy Porto Torres, Muzeum Korka oraz Capo del Falcone (zaznaczone na czerwono na mapce) i jedziemy prosto do Castelsardo – twierdzy założonej na początku XII wieku, mieszczącej się na pięknym wzgórzu. Po drodze mijamy ładne miasteczka: Sennori i Sorso, ale niestety nie mamy czasu się zatrzymać. W Castelsardo zrobiliśmy tylko szybki rzut oka na panoramę i pojechaliśmy do Santa Teresa Gallura drogą ciągnącą się wzdłuż wybrzeża.
Do Santa Teresa dojechaliśmy około 19:00, słońce powoli zachodziło, a my czuliśmy niesamowity głód. Pomimo tego namówiłam mojego faceta, abyśmy pojechali na latarnię póki jest jeszcze jasno (zgodził się, ale bardzo niechętnie). Latarnia wygląda jak każda inna, ale z tamtego miejsca można zobaczyć francuską Korsykę, jest to najbardziej wysunięta na północ część Sardynii. Gdzieś między miasteczkiem a przylądkiem Capo Testa znajduje się wieża strażnicza i Rzymskie kolumny. My ich nie znaleźliśmy…
Na przylądku
Latarnia
Korsyka z daleka
Gdy już zjedliśmy w pobliskiej pizzerii na dworze było całkiem ciemno. Wiedzieliśmy, że to koniec na dziś i wracamy do Olbii. Pozostał lekki niedosyt, z racji tego, że nie zobaczyliśmy podobno pięknego archipelagu wysp La Maddalena – ale jest nadzieja, że w takim razie kiedyś tam wrócimy.
I standardowo zapraszam na bloga :) http://www.blizejnizmyslisz.blogspot.co ... 52014.html
Dziękuję, a jak temperatura wody w tamtych okolicach? Można było się kąpać?
Dziękuję wszystkim, którzy śledzą moją relację i zapraszam na ostatnią część :)
Dzień 5 – „Chesse’em all”
Kolejny dzień i kolejne obowiązki… O godzinie 10:00 musieliśmy zwrócić samochód do wypożyczalni, ale przed tym trzeba było go zatankować i ogarnąć. Zwrot samochodu odbył się bez problemów, pani z wypożyczalni sprawdziła środek, paliwo, popatrzyła na pandę i powiedziała „ok”. Tego dnia chcieliśmy pojechać autobusem do Porto Rotondo na plażę, ale z racji zimowego rozkładu jazdy musieliśmy czekać aż do 12:48. Czas pomiędzy oddaniem samochodu, a wyjazdem autobusu spędziliśmy kupując jedzonko na plażę i jedząc drugie śniadanie na balkonie. Podczas jedzenia patrzymy na ogródek obok a tam żółw :D i drugi! Pierwszy raz widzę żółwie na wolności :D
Gdy już nadszedł czas wyjazdu poszliśmy na przystanek i po 20 minutach jazdy znaleźliśmy się w podobno bardzo obleganym przez sławnych ludzi Porto Rotondo. Miasteczko na pewno jest bardzo urokliwe, ale tylko w sezonie, poza nim nie ma tu czego szukać, wyglądało jak miasto duchów. Niestety do plaży pozostał jeszcze kawałek, który w sezonie można pokonać lokalnym autobusem. My postanowiliśmy przejść się po porcie i pojechać autobusem w drugą stronę, czyli do Porto Istana na południe od Olbii.
Porto Rotondo
Porto Rotondo
Mozaika "łańcuch żywnościowy
Wieża kościoła San Lorenzo
Porto Rotondo
Po drodze zobaczyliśmy, że przejeżdżamy obok plaży Le Saline – szybka decyzja: to będzie miejsce, gdzie spędzimy słoneczne popołudnie. Tak jak się obawialiśmy wiało, ale nie na tyle żeby nie można było się opalać :)
Le Saline
Le Saline
Le Saline
Po kilku godzinach leżenia przyszedł czas na spacer. Wymyśliłam że możemy pójść plażą do Porto Istana. Niestety w pewnym momencie doszliśmy do laguny, która była na tyle głęboka, że nie mogliśmy pójść dalej.
Le Saline
Le Saline
Le Saline
Le Saline
Le Saline
Podczas drogi powrotnej spotkaliśmy faceta na koniu jeżdżącego po plaży. Na początku myślałam, że mam jakieś halucynacje od słońca, ale koleś jeździł od lewej do prawej bez siodła przy samej wodzie.
Na przystanek przyszliśmy chwilę przed odjazdem autobusu do Porto Istana, który chwilę potem miał wracać do miasta. Mieliśmy wybór, albo spędzimy tam 10 minut albo 3 godziny… Oczywiście wybraliśmy tą pierwszą opcję, bo było już dość późno. Plaża w Porto Istana jest bardzo urokliwa, mieści się przy małej zatoczce. Fani opalania się w cieniu znajdą tam miejsce pod drzewkiem, jednak trzeba uważać bo w sezonie plaża jest bardzo zatłoczona.
Plaża Porto Istana
Plaża Porto Istana
Po powrocie, jak zawsze, udaliśmy się do ulubionej restauracji La Sosta, gdzie tym razem zdecydowaliśmy się na gnocchi z sosem pomidorowym oraz tortellini z serem. Oba dania były pyszne. Po długich namowach udało mi się namówić Karol na deser. Zamówiliśmy tiramisu oraz tajemniczy seadas. O ile tego pierwszego nie trzeba nikomu przedstawiać, o tyle seadas jest dość ciekawym przeżyciem kulinarnym. Jest to ciastko zapiekane z serem owczym w środku, podawane na słodko. Niestety oprócz słodkości nie czuje się tam praktycznie żadnego smaku. Mój ukochany ciężko mordował tą potrawę, a na koniec powiedział, że po powrocie zamieni się w kostkę sera.
Dzień 6 – „ho ho ho merry X-mas”
Najgorsze w majowym wyjeździe na Sardynie są rzadko kursujące autobusy i pociągi. Znów musieliśmy czekać prawie do 13:00, aby tym razem pociągiem udać się do Golfo Aranci, od którego dzieliło nas jedyne 20 km. Jest to znana miejscowość wypoczynkowa i rybacka. W porcie (podobno) można kupić świeże ryby, ośmiornice i inne smakołyki :)
Nie marnując czasu na głupoty rano poszliśmy zobaczyć romański kościół San Simplicio, który z rąk papieża Jana Pawła II otrzymał tytuł bazyliki. Znajduje się ona naprzeciwko dworca w Olbii i jest to najważniejszy zabytek religijny w tej części Sardynii. Przed bazyliką jest duży plac oraz taki sam kościół w pomniejszeniu.
kościół San Simplicio
kościół San Simplicio
kościół San Simplicio
miniaturka kościoła
Po podróży pociągiem do Golfo Aranci nie byłam w stanie uwierzyć w to wszystko co przeczytałam w przewodniku. Po wyjściu z pociągu zobaczyliśmy dworzec, działki i wiadukt wysoki na 20 metrów, przykrywający swoim cieniem wszystko. Jak się okazało dworzec jest oddalony od centrum, przez co na pierwszy rzut oka nie widać żadnych ludzi i rozrywki a jedyny klimat jaki można poczuć to klimat portu towarowego. Nie zważając na pierwsze wrażenie mieliśmy cel do zrealizowania - przylądek Capo Figari, do którego droga prowadzi w okolicy dworca. Po raz kolejny uratowała nas nawigacja, bo totalnie nie wiedzieliśmy, gdzie mamy iść. Nie wszystkich ucieszy fakt, że nie da się tam dojechać samochodem, trzeba go zostawić na parkingu i iść pieszo bądź jechać rowerem. To właśnie dzięki temu można to miejsce nazwać oazą przyrodniczą. Po drodze patrząc w stronę morza widzimy zbiorniki hodowli ryb. Podobno w tych okolicach można zobaczyć delfiny (trzeba popłynąć w rejs statkiem, który odpływa z głównego portu o 17:00). Na przylądku znajdują się dwie piękne plaże: Cala Moresca i Cala Greca. Niemiłą niespodzianką jest to, że piękniejsza z nich (Cala Greca) jest zamknięta z powodu osunięcia terenu. Nie wiem, czy uda im się to naprawić do rozpoczęcia sezonu. Naprzeciwko Cala Moresca widzimy wyspę Figarolo, na której mieszkają muflony (chyba, że to kolejna ściema, tak jak inne zwierzęta :))
Dworzec Golfo Aranci
Kościół w Golfo Aranci
Dworzec Golfo Aranci
Hodowla ryb
Figarolo
Cala Greca
Cala Greca
Cala Moresca
Obok Cala Moresca znajduje się brama, przez co ma się wrażenie, że już dalej nie można iść. Wręcz przeciwnie, to dopiero tam zaczyna się piękno natury i tutejsze atrakcje. Idąc kawałek dalej mamy do wyboru cztery drogi: na zamek (3 km pod górę), na cmentarz angielski (kilkaset metrów), na bunkry (również kilkaset metrów), do Su Canale (nie zdążyliśmy tam pójść, więc nie wiemy, co to jest, odległość: 1,65 km). Z racji mocnego słońca i małej ilości czasu wybraliśmy drogę na cmentarz oraz bunkry. Pierwszym przystankiem był cmentarz, którego nazwa wywodzi się od idei, że ciała tam leżące należą do angielskich marynarzy z wraku statku. Tak naprawdę tylko jeden (największy z nich) należy do angielskiego marynarza, natomiast cała reszta to groby włoskich żeglarzy, których ciała tam znaleziono. Obok, pomiędzy dwoma górkami znajduje się kamienista zatoczka.
Brama przy Cala Moresca
Capo Figari
Cmentarz angielski
Zatoczka przy cmentarzu
Kolejnym celem był bunkier. Można na niego wejść, dzięki czemu podziwialiśmy okolicę z bardzo dobrego miejsca. W słoneczny dzień widać oddalony o kilkaset kilometrów kontynent. Całe Capo Figari to bardzo dobre miejsce na trekking.